środa, 19 października 2016

Biesy i Czady

Bieszczady... Magiczne miejsce na mapie Polski. To chyba fakt i dyskusja w tym temacie nie ma tu żadnego sensu. Tym miejscem nie można się znudzić, a powraca się tu jak do... świątyni. Lasy, doliny, połoniny, cisza, anioły...

"Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły
Dużo w was radości i dobrej pogody
Bieszczadzkie anioły, anioły bieszczadzkie
Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem"


Jeszcze za czasów studenckich byliśmy tu stałymi gośćmi, najczęściej na Bieszczadzkich Aniołach wędrując i wsłuchując się w słowa piosenek Starego Dobrego Małżeństwa, Wolnej Grupy Bukowina, Bez Jacka... Były góry, koncerty i niesamowita atmosfera. I jakoś tak się zdarzyło, że w ostatnich latach Bieszczady gdzieś nam umykały z kalendarza wyjazdów. Ale kiedy ostatnio padło hasło Bieszczady, stwierdziliśmy nie ma to tamto, jedziemy choćby waliło żabami, a pioruny uwzięły się na Caryńską.
Miał być nieco większy wyjazd, ale skończyło się na wąskim składzie, za to jakim. Na Naszym Szlaku i Nie Usiedzę w Miejscu.

Miejscówka noclegowa tania i prosta czyli Schronisko Młodzieżowe w Kalnicy, jednocześnie świetna baza wypadowa w góry.


Pogoda niestety nie była tą wymarzoną i sprawiła, że ambitniejsze plany trzeba było odłożyć na kolejny wyjazd. Ale jak wspomnieliśmy już, nie ma to tamto, gdzieś trzeba było pójść. Padło na chyba najbardziej popularne miejsce czyli Połoninę Wetlińską (1228 m n.p.m.). Jak dzieciaki usłyszały, że idą do Chatki Puchatka (schronisko na Połoninie), nie trzeba było zbytnio namawiać na wycieczkę.
To najpopularniejsze miejsce ma też niestety swoje minusy... tabuny turystów, często tych którzy w górach są chyba pierwszy raz, błyszczą i komentują, a tak naprawdę, domyślamy się, że znają się na wędrówkach górskich w podobnym stopniu jak my na hodowli dzięciołów...


Najprostszą trasą na Połoninę Wetlińską jest żółty szlak z przełęczy Wyżnej. Duży parking, oczywiście płatny, podobnie jak wstęp do Parku. Około godzinki (z dzieciakami nieco dłużej) i już możemy napawać się niesamowitymi widokami na Rawki, Połoninę Caryńską, Holicę, Pasmo Otrytu i Jezioro Solińskie. Na górze trochę śniegu, wieje, słoneczka prawie brak, więc krótki postój w Chatce Puchatka i wracamy. I gdy jesteśmy już na dole... wypogadza się. W głowie pojawia się myśl "wybiec na górę i trzasnąć choć jedno fajne zdjęcie". Eeehh jeszcze mamy nadzieję będzie okazja.



Na drugi dzień "bieszczadzki" też były plany, ale miejscowe anioły nie były dla nas jednak łaskawe. Leje. Odwrót. Szybka kawa z ciachem w Cisnej, żeby smutno nie było i wracamy. Widząc przemarzniętych i przemoczonych ludzi w kolejce bieszczadzkiej utwierdzamy się w przekonaniu, że była to dobra decyzja. Jednak trudno nam się rozstać z górami i tym niezwykłym krajobrazem, więc trasa powrotna wiedzie po krętych drogach i dolinach Beskidu Niskiego. I nawet w deszczu te krajobrazy sprawiają, że wizja wyprowadzenia się z miasta i zamieszkania gdzieś w tej cudownej krainie jest nam chyba coraz bliższa...

Biesy i Czady zaliczone, ale niedosyt pozostał (jak zawsze chyba przy powrocie z gór). Pocieszamy się jednak, że ten niedosyt stanowi wspaniały punkt zaczepny do kolejnej wyprawy w Bieszczady. I to jak najszybciej!   


sobota, 8 października 2016

Powłóczenie nogami na pograniczu

Plan, jak zwykle, był niezwykle prosty. Jedziemy na dwa dni w Beskid Sądecki. Pospacerować. Miejscówka służbowa... taka praca, narzekać nie sposób.

Miało być bez jakichś wielkich i długich tras. Na miejscu wyciągniemy mapę i postanowimy gdzie iść. Taki wyjazd w znajome, a jednak trochę nieznajome :) Dołącza do nas Ania - dobry duch i przyjaciel jeszcze z czasów studenckich.

W pierwszy dzień palec wskazuje na mapie pogranicze polsko-słowackie. Kosarzyska. Obidza. Przełęcz Gromadzka. Może i dobrze. Tam zawsze było cicho i spokojnie. Rozważamy Wielki Rogacz i kultową Niemcową, ale w końcu pada na Eliaszówkę. Z Obidzy prowadzi tam zielony szlak. Bardzo prosty do przejścia, choć gdzieniegdzie jego oznakowanie pozostawia wiele do życzenia. Mimo to żeby się tu zgubić, trzeba mieć niezwykłe zdolności :) Według szlaku ok. 45 min. Nam schodzi oczywiście o wiele dłużej. W końcu miał być spacer, a nie wyścigi... Poza tym nasze małe zuchy świata ciekawe... Pod szczytem Eliaszówki (1023 m n.p.m.) znajduje się wieża widokowa. Oczywiście zaliczamy. Rozpościera się z niej wspaniały widok na szczyty Beskidu Sądeckiego. Niedaleko stąd, już na Słowacji znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej Litmanowskiej. Dla chętnych :) My wykładamy się na polanie i... to jest właśnie odpoczynek :) Wraca się już o wiele szybciej. Warto wspomnieć, że na samej Obidzy ponad Suchą Doliną znajduje się sympatyczna bacówka (Na Obidzy), w której można odpocząć, coś przekąsić i napawać się pięknymi widokami.




Na koniec dnia udaje nam się jeszcze zdążyć na piękny zachód słońca, oglądany z platformy widokowej w Woli Kroguleckiej (polecamy to miejsce właśnie na tą porę dnia). Mamy taki oto spektakl barw...


Drugi dzień rozpoczynamy podobnie jak pierwszy. Jazda palcem po mapie i znów pogranicze. Tym razem jedno z najbardziej tajemniczych, cichych i odludnych miejsce w Beskidzie Sądeckim. Wojkowa. Po drodze jeszcze szybkie odwiedziny przy jednym ze źródełek wody mineralnej w Łomnicy-Zdrój. Tak, to ta woda co niemiłosiernie cuchnie, a degustacja dla niektórych jest wręcz niemożliwa. Ja mam odmienne zdanie w tym temacie :) W okolicach Wojkowej spędzamy tu również kilka godzin na spokojnym spacerku. Niby po szlaku, niby bez. Raz w Polsce, raz na Słowacji. Śmieszą nas tylko komunikaty w internecie o kompletnie zapchanym przez turystów Morskim Oku w Tatrach. My na szlaku nie spotykamy prawie nikogo. No może poza "sympatyczną" ekipą "quadowców", którzy kilkakrotnie mijają nas na drodze. Na koniec oglądamy jeszcze w centrum wsi perełkę architektury drewnianej - cerkiew św. św. Kosmy i Damiana z końca XVIII wieku - dawną łemkowską cerkiew greckokatolicką, dziś kościół rzymskokatolicki.

Pogranicze w Beskidzie Sądeckim nadal ciche i spokojne, jak dawnej, tak i dziś. Polecamy!