wtorek, 27 maja 2014

Na Turbacz marsz!

Tym razem pognało nas w gorczańskie lasy, wprost na Turbacz. Powód był, nawet nie jeden. Po pierwsze wszystko co się wiąże ze wspaniałym (wyprzedzam nieco fakty) Zlotem "Góry z Dzieckiem", po drugie Korona Gór Polskich, po trzecie... po prostu GÓRY. Myślę, że to wystarczająca ilość i ważność powodów, by spakować plecaki, a raczej nosidełka i z naszymi Pociechami wybrać się na kolejną wędrówkę.


Oczywiście późniejszy wyjazd (taka nasza tradycja), nadganianie i drogowe przygody, ale o dziwo przybyliśmy na czas. Na miejscu, w Nowym Targu, już całe mnóstwo rodzinek z dzieciakami (było chyba ze 40 dzieciaków i jeszcze więcej rodziców), palących się zapewne jak my, aby ruszyć w góry. I zaczęło się:))) Oczywiście Córka Starsza (bo Młodsza grzecznie siedziała w nosidełku): Gdzie idziemy?? Daleko jeszcze?? Mogę już do nosidełka?? Gorąco... Pić... Daleko jeszcze?? Ale z czasem i mijanymi metrami pojawiała się coraz większa chęć wędrowania, podbiegania, szukania szlaku, przyglądania się z zainteresowaniem innym wędrującym dzieciom, szukanie nowych wujków i cioci wśród rodziców... Jednym słowem normalka. Chyba potrzebna była dłuższa aklimatyzacja. Nam, ludziom z krakowskiego smogu, to tak łatwo i szybko nie idzie:)))) 
A propos tego:
Mama: Wdychaj powietrze noskiem, czujesz? W Krakowie tego nie masz!
Starsza Córka: Mamo, to góry pachną...
I nie wiesz czy przypadkowe słowa... Lekki uśmiech na naszych twarzach i takie gdzieś w środku szczęście, że dzieci może rozumieją, po co je tu ciągniemy??


A gdy już byliśmy całkiem niedaleko upragnionego szczytu rozpętała się niezła burza, z całkiem porządną ulewą. Jednak daliśmy radę i po kilku godzinkach maszerowania zameldowaliśmy się w schronisku. Co najważniejsze Starsza Córka prawie całą trasę przeszła na własnych nóżkach. Wielki SZACUNEK:))


Potem solidny posiłek (Starsza Córka od samego dołu mówiła wszystkim mijanym, że idzie na górę do restauracji....) i jeszcze krótki spacer na szczyt Turbacza. W ten sposób zaliczamy oficjalnie kolejny szczyt do Korony Gór Polskich (choć ten akurat chyba po raz nasty...). Na górze pokaźna sesja zdjęciowa dzieciaków. I nie skłamię jak napiszę, że więcej tam było "paparazzi" niż samych dzieci:)))


A po powrocie ognisko, kiełbaski, wspólne zabawy, malowanie twarzy, sto lat dla małych szczęśliwców, którym akurat wypadały urodzinki, rozmowy i ogólna radość z przybywania właśnie TU.


Zaśnięcie Pociech po takim dniu okazało się tylko formalnością. Chyba niecałe 3 min od położenia się...


Nowy dzionek przywitał nas pięknym wschodem słońca (oczywiście tych, którzy postanowili uwiecznić ten poranny "spektakl"). Pyszna jajeczniczka na śniadanko i już zbieramy się do schodzenia. Idzie też całkiem szybko. Trochę słoneczka, trochę chmurek... wymarzona pogoda na wędrowanie w wyśmienitym "zlotowym" towarzystwie. 


Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Ale już niedługo na pewno kolejny wypad gdzieś Na Nasz Szlak. Tym bardziej, że w samochodzie, w drodze do domu słyszymy Starszą Córkę: "Mamo, chcę znów pojechać w góry, żeby było tyle ludzi!". Więc jednak rozumieją. Więc jednak warto!!:))


4 komentarze: